niedziela, 26 stycznia 2014

Dziecko Dla Odważnych

Leszka Talko miałam przyjemność czytać będąc jeszcze w pierwszej ciąży. Pamiętam doskonale, jak w pewnym momencie to nie cała gazeta do której pisywał była moim głównym celem, a właśnie jego felietony. Zabawne, z poczuciem humoru dokładnie takim jak lubię. Do tej pory jednak na tamtym miesięczniku zakończyła się moja "przyjaźń" z tym Panem. Dlaczego? Tylko i wyłącznie z własnej głupoty. Bo teraz widzę jak wiele mnie ominęło. 
Z dużym dystansem do codzienności i niezwykle szczery. Tak go zapamiętałam. I chyba tak jest do teraz.
Dnia pewnego dostałam maila z wydawnictwa Znak z propozycją recenzji najnowszej książki " Dziecko Dla Odważnych". Zastanawiać się nie musiałam. Z uśmiechem i ekscytacją dogadałam się co i jak i od tego czasu grzecznie wyczekiwałam na paczkę. Przyszła dość późno. Kazała na siebie czekać dobre 2 tygodnie. Może i trochę dłużej? A jak już przyszła to ja pochłonięta codziennością przepełnioną chorymi dziećmi do czytadła zasiąść nie mogłam. Bo czasu brakowało, bo sił na wieczór nie wystarczało.
A jednak.
Nie lubię czytać książek gdzie cudownie szczęśliwe mamy/tatusiowie/opiekunowie opowiadają o tym jakim cudem jest cała wycieczka po świecie bycia rodzicem. No bo po co kłamać? Jasne, że jest. Ale nie tylko. To też zmęczenie, frustracja, czasami i totalne wkurzenie i niechęć. 
Leszek Talko tak perfekcyjnie dobrał słowa i tak świetnie złożył w jedną całość, że pokazuje wszystkim jakie to trudne w swojej prostocie i jak łatwe w trudnościach. 
Bo dziecko czasami obrzyga wszystko dookoła, bo dziecko potrafi z równowagi wyprowadzić i wylać 10letnie wino (zdecydowanie rozumiem oburzenie i żal;) ). 
Nie zamierzam zaprzestać na tej jednej lekturze. To mój początek. Bo te niegdyś czytane felietony to przedsmak tego co zaproponował później. Czyta się jednym tchem. I oderwać się ciężko. Czasami wręcz wydawało się to niemożliwe. Bo płaczące dziecko może poczekać aż matka rozdział dokończy...no może chociaż kartkę jedną...stronę?
Zabawne ilustracje powstałe przez Ewe Olejnik doskonale oddają tekst i to co w głowie powstaje- przynajmniej mojej;)
No i kolejny plus- pisał to facet! Tak mało ich w dziecięcym świecie (tym publicznym jak właśnie książki), a przecież stanowią tak ważną część. I warto poczytać jak to wygląda z tej drugiej strony. Z tej, która przeważnie brana jest jako "dodatek do matki". Nic bardziej mylnego.
Książkę polecam rodzicom, przyszłym rodzicom, ba! Nawet tym co dzieci nie planują choć wiem, że za takie lektury pewnie się nie wezmą;) Ale dla pośmiania, dla współczucia (;)), dla wiedzy. 




Wydawnictwu Znak bardzo dziękuję za współpracę i mam nadzieję, że do następnego:)

3 komentarze:

  1. Z tej okazji Polson obrzygała ojca swego, matkę swoją j siebie dwukrotnie - macierzyństwo słodyczy bo nutramigen z jabłkiem. Nie czci nas.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak tylko mały mi pozwala to zaczytuję się dokładnie w tej samej książce .:)
    Jest świetna!

    OdpowiedzUsuń
  3. Chciałam przeczytać tą książkę już od jakiegoś czasu.
    Kiedys wyd. znak zapytało mnie czy nie zechciałabym przeczytać i napisać recenzji,
    jednak kiedy się dowiedzili, że książkę trzeba wysłać na zagraniczny adres to się rozmyślili;) jestem tym trochę zniesmaczona. Bo chyba nie o cenę przesyłki, raptem 3zł. droższej chodzi? ;)

    Też nie lubię lukrowanych książek o macierzyństwie, dlatego owa lektura jest ciągle na mojej liście do przeczytania:)
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń