środa, 18 grudnia 2013

Próżności nigdy za wiele. Wishlista

Wchodząc na bloga Agaty zawsze mam uśmiech na buzi. Bo zdjęcia ładne, treść fajna i konkretna. Napisane tak jak lubię. Trochę teorii w połączeniu z praktyką. Świat kobiecy, matczyny, dziecięcy. No lubię no.
Ale wracając do tematu bo w tych komplementach się zgubię i od wątku głównego odejdę...
Ostatni post tyczy się tego co wyżej wymieniona Pani sobie marzy. Na Święta ofkors. No i mnie myśl naszła co takiego uszczęśliwiłoby mnie tak bardzo bardzo... I na początku pustka. Bo myśli me szły w stronę praktyczną. No wiecie- pokrywki na patelnie, szklanki nowe;) Ale stop! Przecież to moje marzenia. A jak moje to przecież innym służyć nie muszą. No chyba, że Lubego oko;)
No i poszło...

1. Skórzane spodnie. Albo woskowane. Bo moje już ku końcowi...
2. Meteory Guerlain. I tutaj zaczyna pustka świecić. I odcień 03 bym poprosiła
3. Ramoneska. Proszę?
4. Rozświetlacz Benefit. No w końcu i ja muszę mieć to cudo
5. Odzywa się we mnie typowa baba. Zegarek taki ładny no...
6. Lilou. Bo te co mam albo do wymiany (sznurki..a sklep tak daleko...) albo ciut nieaktualne. A marzą sie takie dzieciowe zawieszki
7. Pajdżama. Obcisły dół, luźna góra
8. Suszarka. Nie znam się.
9. Ciate. Lakier z bajerem
10. Nic na to nie poradzę... ( to jak będzie? )
11. Bo jak już woski kocham to może świeca jakaś...?


Więcej grzechów nie pamiętam, ale spoglądając na ten kolaż muszę stwierdzić, że nie dość że kolorystycznie uderzyłam w te same tonacje to jeszcze monotematyczna ze mnie bestia... No ale Gwiazdor* chyba zrozumie co?

A jak tam Wasze listy? Wysłane?

*macie Gwiazdora, Mikołaja czy kogo? (oczywiście chodzi mi o grubego gościa co prezenty przynosi, tego co to się za dzieciaka w niego wierzy )

wtorek, 17 grudnia 2013

Kłaniam się Ja, Matka Grinch.

Bo przecież okres przedświąteczny nie może być tak zupełnie normalny. Jak w filmach czy reklamach. Z radością i uśmiechem przechadzamy się między sklepowymi półkami gdzie absolutnie nikt nam w drogę nie wchodzi. Od razu znajdujemy dokładnie to co jest kolejnym punktem na naszej świątecznej liście. I jeszcze jest w przecenie! 
Choinka w domu pachnie cudownie, pierniki smakują jak pierniki, każda potrawa wychodzi lepiej niż na zdjęciu dołączonym do przepisu (ja z tych co to za nic z pamięci nie potrafią gotować...).
Dzieci są pomocnymi elfami, a nie kimś kogo ma się ochotę odesłać na inną planetę. I lampki! Palą się wszystkie. Nie trzeba na złamanie karku lecieć i nową serię kupować albo szukać tej jednej wadliwej.
Tak. Takie Święta to ja bardzo chętnie.
Jak zapewne można zauważyć, nie przepadam za Bożym Narodzeniem. Jedyne co to zakup prezentów lubię bardzo. Dopiero od jakiegoś czasu przekonuje się, że może nie jest tak źle. Że te raczej średnie wspomnienia można przecież zastąpić nowymi, szczególnie jak jest dla kogo.
Ale z roku na rok jest coraz lepiej. Pokusiłam się nawet na jakieś tam ozdoby. Pokusiłam się na masę solną, która na choince wyląduje. Pokuszę się jeszcze na pierniki- które co roku razem z Mikim wycinamy, pieczemy, ozdabiamy... jest całkiem fajnie.
W tym roku Wigilia u nas. 8 dorosłych i 6 dzieci. A tu przygotowania w proszku.
Bo jest jeden obrus, a potrzebne dwa. Jest połowa prezentów,  dla starych (pełnoletnich znaczy) pustki.
Choinka w planach. Zakupy w planach. Sen w planach.
Wdech, wydech, wdech, wydech...

A! A jeszcze MałyCzłowiek z gilem po pas, a Kluska z wirusowym zapaleniem gardła. Więc jestem uziemiona. Bo z gorączkującym dzieciorem to ja przecież nigdzie nie wyjdę...
Nawet opcja sprzątanie to misja nie z tej ziemi. Ponownie- chore dziecię.
Jakaś pomoc? Ktoś, coś?






niedziela, 15 grudnia 2013

Miniasta

Mia pod kątem strzelania karpi wszelakich zdecydowanie wdała się w starszego brata. Czasami do łez doprowadza mnie to co z twarzą wyczynia i oczywiście nigdy wtedy aparatu pod ręką nie ma ( choć wydawać by się mogło, że jest zawsze... no, mi się tak wydaje). Jednak przygryzana warga, jak u większości niemowlaków ( podobno) to jej zdecydowany ulubieniec.



I oczywiście za długo dobrze było... Właśnie wykonałam telefon po lekarza. Kluska z temperaturą 39 stopni, przyklejona do mnie usnęła... 

wtorek, 10 grudnia 2013

4

4 lata temu w moje imieniny, 9. grudnia zaczęła się akcja porodowa. No może nie, że tak sama z siebie...lekarz coś pokombinował (życzyłam mu śmierci) no i poszło. Szło i szło i szło...i te kilkanaście godzin szło. Bo 5h w maksymalnych skurczach to masakra. Wtedy życzyłam śmierci również położnej, lekarzowi prowadzącemu, ordynatorowi i facetom. Wszystkim. A co! Niech mają skoro to nie oni rodzą.
Tętno zanikać zaczęło, ja już ku końcowi z siłami...vacuum. No i wyjszło to takie brudne, z wielkim śladem na głowie od próżniowego wyciągacza. Bez płaczu i krzyku bo zmęczony. Tu proszę. Dziecko Pani ma. Syna. 59cm, 3290g. 9 pkt bo skóra nie taka. Już? Już. To zabieramy. Gdzie- dowiedziałam się później. Po godzinach wielu. Dotlenić musieli bo dziecko wykończone... również z ich winy. Ale bez sensu rozpamiętywać. Nienawidziłam ich mocno i długo;) No, ale MałyCzłowiek już był. Walczył z kolkami takimi całodniowymi. I refluks do nerki miał, pierwszy raz w szpitalu lądując jeszcze przed Nowym Rokiem ( 3 tygodnie miał?). Zabieg, nefrolog co miesiąc, badania, badania, badania. Ale i tu narzekać nie mogę bo przecież nerki nie stracił. A inni gorzej mają. I tak dalej.
Od zawsze lubił muzykę. I mocno żywiołowy był. Bo siedział już sam zupełnie sam jak te niecałe 5 miesięcy miał. Biegał po domu mając 10.Biegał, nie wstawał. Zapieprzał jak stary. Sporty, sporty i jeszcze raz sporty. Nie dla niego malowanie było czy kolorowanie. Za dużo czasu w miejscu? Nie nie. Teraz dopiero lubi przysiąść. I dobrze mu to wychodzi. I choć kolor czarny głównie na tapecie- nawet z tym tylko jednym obrazki mają "to coś". Kawałek jego. Widać to. I ja to kocham.
Jest często marudny, jęczy więcej niż "powinien". Ale kocham Go całą sobą. Kocham jego zamiłowanie superbohaterami i to jak wymawia FungfuPanda i Damagaskar. I to jego seplenienie, z którym walczyć trzeba- ale na swój sposób jest tak bardzo urocze.
Lubie, że to do mnie przybiega jak się uderzy i choć stara się być już TAAAKI duży- wciąż jest moim małym chłopcem. Chłopcem, który skończył dziś 4 lata. Niewiarygodne. 

Kocham Cię Miki. Jeśli kiedykolwiek będzie Ci dane dowiedzieć się, że coś takiego jak matczyny blog istniał- wiedz, że wkurzasz mnie strasznie! I za to jeszcze się zemszczę budząc Cię z rana po imprezie. Ale jesteś Mój i nigdy przenigdy nie zamieniłabym ani jednej chwili, w której byłeś i istniałeś.
Wszystkiego Najlepszego Synku;*





Plaster od dwóch dni bo przywalił w szynę pod stołem. Nakrył się kocem choć tyle razy gadane było, żeby uważał. I ma dziure teraz. Otwór znaczy, bo ciura to niepotrzebny otwór (czy jakoś tak).


:)

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Mikołaj był. Podobno

Tak, podobno. Bo np ja nic nie dostałam. Luby też nie. Że niby niegrzeczni byliśmy- tak słyszałam. Ale nie tu, bo nie wypada...;)
Tak więc wracając do dziecięcego Świata... znalezienie czegoś dla czwórki mocno różniących się od siebie dzieci graniczyło z cudem. Bo i wiek różny i zainteresowania inne. Dodajmy, że Święta już niebawem a MałyCzłowiek jeszcze imieniny i urodziny ( jutro skończy 4 lata..chwila. 4 ?! to ile ja mam?!) więc przeglądanie internetowych stron nie miało końca. Rok temu nauczkę miałam, że się za późno za wszystko wzięłam, tak w tym już w październiku przeglądarka poszła w ruch. I z ręką na sercu powiem, że z dobrym efektem! Bo trafiły się plecaki. Ale nie byle jakie. Bo plecaki plecaki, że plecaki to te kanalie nasze już mają i to sztuk więcej niż jedna. No tyle, że nie takie na wypasie, na basen! Serce me uradowane kiedy znalazłam i jeszcze doczytałam, że wzorów całe mnóstwo! No to dla Igora bez namysłu Nemo raz cyk. Dla Matyldy ( po krótkim wywiadzie i lekkim odpytywaniu, potajemnym rzecz jasna)- żaba, a dla CzłowiekaMałego- ośmiornica. Wydawać by się mogło, że fiolet to raczej średnio męski kolor, ale nam takie nie straszne ( no dobra już dobra...z różem się nie zakumplujemy). Ale zabawkę jedną ma, która podobno tym własnie zwierzem jest, a że lubi bardzo to i z plecakiem wybór był raczej prosty.
Zapakowane i przy bucie wciśnięte ( dwa osobno bo z dowozem )... i oczekiwanie. Ach! Jeszcze ciasteczka i mleko. Mleko? No nie w tym domu ( cud, że piwa czy wina Miki nalać nie chciał...). Soczek jabłkowy bo przecież " Mamo. Ja widziałem jak Święty Mikołaj mleka nie lubił. Dajmy mu sok. I te ciasteczka z cukrem! Ja mu dam mój talerzyk i ten kubek z kina!". I tyle miałam do gadania... Jedyne co normalne to, że przy kominie ( ekhem...). Ciastka zjadł, jedno zostawił no bo ileż można. Soczek wypił. Zadowolony był nawet całkiem całkiem. No i najważniejsze- prezenty jak wcześniej wspomniałam-ZOSTAWIŁ! Nie wiem jak u Was, bo ponoć co kraj to obyczaj, ale u nas zostawia się w bucie/przy bucie/pod butem/na bucie.
Rano podekscytowanie, radość i dreptanie w miejscu. A grzeczny jaki! Jak nie on...6:30 a wstał jak po sennym maratonie.

*


Mia była przeszczęśliwa, że miała papier. I gryźć mogła. Zawartość dopiero później stała się atrakcyjna.
Żyrafka Sophie, której fenomenu nie rozumiałam. Ale przepadłam i ja:)






Zdjęć dużo, bo nie dałam rady dodać wtedy kiedy chciałam. Wiatry i wichury pozbawiły nas prądu, a później czasu zabrakło...więc nadrabiam!:)



* Mikołajki więc i imieniny. Naszego prezentu pokazywać nie będę bo wstyd.( kolekcjonuje potwory z Ben10 więc jednego od nas dostał;) ), ale ciocia Monika spisała się na medal, kupując dzieciorowi czarnego AngryBirdsa. Bo nie dość, że w ulubionym kolorze to jeszcze ten wybuchający...a ta gra jest mocno na topie w naszym domu. Więc jak na zdjęciu widać- Angry towarzyszy nam/jemu wszędzie. Do przedszkola też miał iść dzień po tym jak dostał ale "Mamo pada. On nie może zmoknąć".

I sto lat dla mnie, bo imieniny mam! A co!

czwartek, 5 grudnia 2013

Nowości

Nie, nie przeszłam szybkiego kursu fotografii. Nie wynajęłam również nikogo kto zdjęcia dodawane przeze mnie robi ( takie pytanie padło na mojego maila). W zasadzie to ja zdjęć robić nie potrafię. Do teraz mylą mi się pojęcia i to co ustawić trzeba. Robię mocno na wyczucie i znając tylko minimalne podstawy- pstrykam. Luby mój wie najlepiej jaka jest moja wiedza na temat fotografii. A w zasadzie jej brak. Chciałabym wziąć się w garść na tyle, by ogarnąć to co trzeba i w końcu zapamiętać co jest czym. Nie mówiąc już o samym aparacie i milionem przycisków, które posiada;)
Nie ma jednak co rąk załamywać. Młoda jestem, jeszcze dam radę;)






I wczorajszy wieczór z Ciocią Moniką. Oj smaczne było, smaczne. Strach był, że nie wystarczy a tu masz- jeszcze Lubemu do pracy na lunch skapnęło.


Btw Kochanie, dziękuję za pomoc w wyglądzie bloga...;*
Btw2 Umieram. Gorączka znów dopadła...help.

środa, 4 grudnia 2013

Miłe dla oka

Tak. Jestem gadżeciarą. Szczególnie jeśli o takie perełki chodzi. Biedronkowa zdobycz, wypatrzona nie w sklepie, a na Instargramie. No cóż ten internet z człowiekiem robi...




wtorek, 3 grudnia 2013

Przy okazji

SCENA I

Mały Człowiek siedzi na dole, gra na iPadzie. 
Nagle krzyczy: " Mamoooo! Pomóż mi !"

Matka zajęta ustawianiem aparatu i ogarnięciem Kluski odpowiada ( również krzykiem, żeby doszło ): 
"Miki za chwilę, tylko Mijuśce kilka zdjęć zrobię!"

Słychać westchnięcie ( z dołu). I krzyk, lekko stłumiony: " No dobrze. Już idę do Was"

SCENA II



Kurtyna. Oklaski. Ukłony.

niedziela, 1 grudnia 2013

Zapachy w domu

Długo dojrzewałam do  tego, żeby na własnej skórze ( nosie?) przekonać się o co tyle hałasu jeśli o Yankee Candle chodzi. Swego czasu gdzie nie zajrzałam, tam woski, świece i inne pachnidła. O blogach oczywiście piszę.
Robiąc listę prezentów i kombinując co dla kogo, pomyślałam że taki kominek plus kilka wosków to całkiem przyjemny gift. Dodając do internetowego koszyka na Goodies kolejne zapachy, tak jakoś wyszlo, że znalazły się dwa kominki i woski trochę bardziej pod mój gust...
Jakaż była moja radość kiedy już następnego dnia pojawił się kurier z pachnącą już na odległość przesyłką.
Chwila edukacji i odpalamy. Na pierwszy strzał poszedł November Rain- polecony, jednak nie powalił. Kolejny wybór padł na Black Cherry. No i tutaj przepadłam. Cudownie owocowy i roznoszący się po całym domu aromat. Kolejny Black rozkochał mnie w sobie tak jak ten pierwszy, tym razem Black Coconut. 
Było też kilka nietrafionych, jednak po zmieszaniu ich z czymś jeszcze innym a już sprawdzonym- nadrabiały.
Dodam, że ja z tych co to raczej na owocowe zapachy stawiają. Nie lubię słodkich, nie lubię korzennych. A takich teraz dużo, w końcu to typowo Świąteczne;)
Dziś przy okazji sprzątania ( goście w niedziele wieczór..eh) roztopiłam ten zielony. I polecam. Tak jak wcześniej wymienione Black'i.



A Wy macie swoich ulubieńców i zapachowych wrogów?:)

Witaj Grudniu.



sobota, 30 listopada 2013

Na Bogato

Od dobrych trzech miesięcy Kluska zapowiada wszem i wobec, że zęby idą. No i ok. Bo taka kolej rzeczy. Tylko, że one idą, idą i wyjść nie chcą. Aż tu nagle... 3! Dwie górne jedynki plus jedna na dole, śmiem twierdzić, że i druga za chwilę dogoni. Wprawdzie jeszcze nie wyszły, ale już coś tam widać, a zdaniem niektórych ( babci) nawet i wyczuć paluchem można.
No i przy okazji dziecię najmłodsze pochwalić muszę, bo starzy wczoraj wychodne mieli, a Kluska na nockę do babci. Pomijając, że wstała jak nigdy o 7 ( bo ona to z serii Śpiochów....9:30 to taka norma), a w nocy od 4 do 5 urządziła sobie pogaduchy i streching- ponoć była przesłodka i przeurocza. No tyle, że ja to wiedziałam i bez babcinej informacji.
A Miki w tym czasie pajdżama party w przedszkolu miał i tam też nockę spędzał. A jak było to się w poniedziałek dowiem jak dziecko do ramion mych powróci...


W poniedziałek PółRoku styka. Nieźle nie? A jako, że data już dość istotna- prezencior być musi. Mały bo mały, ale jest. Retro Lovi czekają na ten dzień!:)


środa, 27 listopada 2013

Wagary

Musiałam dziś pewne rzeczy z rana pozałatwiać, a na późniejsze godziny zaplanowany mieliśmy wypad do babci, w związku z czym MałyCzłowiek "uciekł z lekcji". na życzenie matki. 
Dzień przyjemny, zabawny. Z wizytą u cioci Moniki, z mroźnym spacerem, pysznym schabowym z buraczkami w Pieprz i Sól. No i odrobiną nerwów, bo Syn mój u boku babci zamienia się w małego potwora. Bo przecież jak jęknie to babcia da. Jak stęknie to babcia przybiegnie. Jak zapłacze to serce babci krwawić zacznie. A ja jako matka wyrodna- nie dam się smarkatemu;)
No, ale czego się dla babci nie robi? Poświęciłam swoje nerwy na rzecz urodzinowej wizyty. Bo babcia urodziny w niedziele miała.
A zdjęć tylko ciut. Kilka się udało pstryknąć. Bo się nie przygotowałam na taką temperaturę i zamarzałam. Do tego matka moja rodzona krzyczała głośno, że włosy ma nieumyte, że znów pstrykam a ona nie wygląda. Więc matki mej nie dodam, bo krzyczeć będzie, złościć się będzie...a po co to komu?..;)













wtorek, 26 listopada 2013

Plany i Postanowienia

Nie znam ciężarnej, która nie planuje jak to będzie wszystko wyglądać. No nie ma szans, żeby w głowie nie układać sobie co to będzie i jak to będzie. Oczywiście poprzeczkę stawiamy sobie niesamowicie wysoko ( ale to, że ona wysoko okazuje się dopiero później... ). Bo co to za problem, żeby dziecko nie płakało? Albo, żeby nie przyzwyczajać do noszenia? A jeść to będzie na pewno wszystko...
A później BUM! Postanowienia vs Rzeczywistość 0:1.
U mnie oczywiście inaczej nie było. Z MałymCzłowiekiem smarkata byłam;) ( lat 22) więc hoho! Część udało mi się wykonać, inne zostały mocno zweryfikowane przez charakterek mojego syna. 
Ale fajny z niego dzieciak. I choć czasami straszna z niego baba, czasami jęczy bez powodu wyprowadzając mnie tym mocno z równowagi, dość często testuje moją mocno już nadszarpniętą cierpliwość-  to moje dziecko. Doskonałe w ( ok ok..prawie) każdym calu.
Z Kluską* sytuacja podobna. Zasypiać będzie sama ( !) u siebie w łóżeczku, o nadmiernym noszeniu mowy nie ma. I co? I zasypia koło mnie na naszym łożu ( odkładana po chwili do swojego)...leżenie? Jakie leżenie? Na ręce matka, raz dwa! Plus jest jeden- jako, że to drugie dziecko ja już mniej spanikowana. Jak płacze i wiem, że w zasadzie nie dzieje się nic poza tym właśnie płaczem- dziecko zostawiam. Nie zawsze, aż tak wyrodna nie jestem. Ale kiedy sprzątam/gotuje/robięCośCoZdzieckiemZwiązaneNieJest i przerwanie owej czynności jest mi po prostu średnio na rękę- no to sobie Kluska leży i tak płacze. Nie długo. Ale pewnie wystarczająco, żeby niejedna matka od najgorszych mnie zwyzywała. Ale ja wiem, że robię dobrze. Bo znam tą Małą Wredotę, która techniki manipulacji ma we krwi.
Każdy rodzic popełnia błędy. Większe lub mniejsze. Czasami robi to świadomie, czasami tak się po prostu dzieje. Ale to nie świadczy o tym, że wychoway nasze dzieci na potwory. Nie znaczy, że staną się aspołecznymi socjopatami;) 

A jak z Waszymi postanowieniami, które w praktyce okazały się "niewykonalne" ?

 * MałaIstota już nie pasuje... to Kluska. Spora Kluska.

niedziela, 17 listopada 2013

Malta

Wspominałam jakiś czas temu, że wrzesień był naszym wycieczkowym miesiącem. Udało nam się wybyć na wakacje, te wyczekane i chyba ciut wymarzone. Luby miał radość podwójną bo to był wyjazd głównie nurkowy. Tylko Mia i ja tak trochę na doczepkę byłyśmy;) Ale co zwiedziłyśmy i odpoczełyśmy to nasze!
Zdjęcia nadal czekają na małe ogarnięcie, ale mogę przecież chociaż trochę pokazać prawda? 
O samej Malcie pisać nie będę, bo każdy wujka Google zapytać może. Ja jedynie dorzucę swoje małe trzy grosze i własne odczucia.
Malta jest miejscem jak dla mnie magicznym. Brak tam zieleni- to mocno rzuca się w oczy. Jednak czy przeszkadza? Mi ani trochę. Kaktusy, oliwki, gdzieniegdzie arbuzy porozrzucane na niby polach. 
I domy. Budowle. Kościoły. Wszystko w podobnych kolorach, tonacjach, barwach. Takich jak lubię:) Dzięki temu kolorowe okiennice, balkony i drzwi tak cudownie kontrastują z całą resztą. Mnie to na kolana powaliło. 




Większość domów ma swoje nazwy. Na początku myślałam, że to nazwiska domowników;) Jednak przy kolejnych coraz to bardziej wymyślnych, zorientowałam się jak bardzo się myliłam;) Plus mocno ozdobne kołatki na drzwiach, które szczególnie w Mdinie zachwycały.




Temperatura dała mocno popalić, ale dla wszystkich ciepłolubnych - raj. Przyznać muszę, że nawet mały powiew wiatru okazywał się zbawieniem;) I klimatyzowane autobusy;)))
Plusem całej Malty jest to, że pod koroną Brytyjską wyjścia nie mają- wszystko i wszędzie anglojęzyczne. Bilbordy, reklamy, nawet w radiu w tym języku gadają. Nie ma więc problemu z porozumieniem się nawet w malutkich sklepikach co życie mocno ułatwia. Sam Maltański jest dość specyficzny. Pomieszanie włoskiego z arabskim - taka myśl mnie naszła jak pierwszy raz usłyszałam.

I w tym wszystkim trzymiesięczna MałaIstota:) Która tak bardzo dzielnie zniosła lot samolotem i całą wycieczkę. Pierwsze 20min w samolocie były dość kiepskie. Zniesmaczone miny innych pasażerów pokazały mi, że płaczące niemowlę nie dla wszystkich jest tak słodkie jak dla matki;) Z nadzieją opatuliłam Mię w chustę, w której rzecz jasna zasnęła w minut 5. Jednak już na pokładzie musiałam ją wyjąć i plecami do siebie przypiąć pasami. No i się zaczęło. Bo nie dość, że dziecko obudzone to jeszcze w pozycji średnio wygodnej...Ale po pierwszym koncercie, uspokoiła się i spała przez kolejne 4h. W zasadzie dopiero ja ją obudziłam już na miejscu, w wynajmowanym przez nas domu.






I Luby z chustą! tak tak. Ja już sił nie miałam więc Tata przejął stery;)
I uwaga uwaga. Matka Polka na wakacjach:)))



Na koniec, żeby już treścią nie zanudzać...zdjęć jeszcze więcej;) z telefonu.