piątek, 31 stycznia 2014

5/52

Do tej pory nie brałam udziału w projektach i innych cudach, z braku czasu i chyba chęci.
Ten jednak rzucił mi się w oczy na jednym z ulubionym blogów i swoim zdjęciem zachwycił.
Więc postanowiłam, że i my swój portret raz w tygodniu pokażemy.



Zdjęcie z poranka kiedy umierająca z bólu brzucha matka walczyła z rozpaleniem kominka, a dzieci żyły własnym życiem. Pomimo cierpienia (o którym wiedzą tylko baby) poleciałam po aparat i powstało zdjęcie idealnie nadające się do wstawienia w ramach Projektu 52.
Z opóźnieniem dołączamy. Czy nadrobimy poprzednie? Cholera wie. Ale będziemy do końca.

Btw Polson dzielny bądź!

niedziela, 26 stycznia 2014

Dziecko Dla Odważnych

Leszka Talko miałam przyjemność czytać będąc jeszcze w pierwszej ciąży. Pamiętam doskonale, jak w pewnym momencie to nie cała gazeta do której pisywał była moim głównym celem, a właśnie jego felietony. Zabawne, z poczuciem humoru dokładnie takim jak lubię. Do tej pory jednak na tamtym miesięczniku zakończyła się moja "przyjaźń" z tym Panem. Dlaczego? Tylko i wyłącznie z własnej głupoty. Bo teraz widzę jak wiele mnie ominęło. 
Z dużym dystansem do codzienności i niezwykle szczery. Tak go zapamiętałam. I chyba tak jest do teraz.
Dnia pewnego dostałam maila z wydawnictwa Znak z propozycją recenzji najnowszej książki " Dziecko Dla Odważnych". Zastanawiać się nie musiałam. Z uśmiechem i ekscytacją dogadałam się co i jak i od tego czasu grzecznie wyczekiwałam na paczkę. Przyszła dość późno. Kazała na siebie czekać dobre 2 tygodnie. Może i trochę dłużej? A jak już przyszła to ja pochłonięta codziennością przepełnioną chorymi dziećmi do czytadła zasiąść nie mogłam. Bo czasu brakowało, bo sił na wieczór nie wystarczało.
A jednak.
Nie lubię czytać książek gdzie cudownie szczęśliwe mamy/tatusiowie/opiekunowie opowiadają o tym jakim cudem jest cała wycieczka po świecie bycia rodzicem. No bo po co kłamać? Jasne, że jest. Ale nie tylko. To też zmęczenie, frustracja, czasami i totalne wkurzenie i niechęć. 
Leszek Talko tak perfekcyjnie dobrał słowa i tak świetnie złożył w jedną całość, że pokazuje wszystkim jakie to trudne w swojej prostocie i jak łatwe w trudnościach. 
Bo dziecko czasami obrzyga wszystko dookoła, bo dziecko potrafi z równowagi wyprowadzić i wylać 10letnie wino (zdecydowanie rozumiem oburzenie i żal;) ). 
Nie zamierzam zaprzestać na tej jednej lekturze. To mój początek. Bo te niegdyś czytane felietony to przedsmak tego co zaproponował później. Czyta się jednym tchem. I oderwać się ciężko. Czasami wręcz wydawało się to niemożliwe. Bo płaczące dziecko może poczekać aż matka rozdział dokończy...no może chociaż kartkę jedną...stronę?
Zabawne ilustracje powstałe przez Ewe Olejnik doskonale oddają tekst i to co w głowie powstaje- przynajmniej mojej;)
No i kolejny plus- pisał to facet! Tak mało ich w dziecięcym świecie (tym publicznym jak właśnie książki), a przecież stanowią tak ważną część. I warto poczytać jak to wygląda z tej drugiej strony. Z tej, która przeważnie brana jest jako "dodatek do matki". Nic bardziej mylnego.
Książkę polecam rodzicom, przyszłym rodzicom, ba! Nawet tym co dzieci nie planują choć wiem, że za takie lektury pewnie się nie wezmą;) Ale dla pośmiania, dla współczucia (;)), dla wiedzy. 




Wydawnictwu Znak bardzo dziękuję za współpracę i mam nadzieję, że do następnego:)

wtorek, 21 stycznia 2014

Też się należy, a co!

Jakimś cudem (szok!) z bloga o wszystkim zrobił się blog typowo dzieciorowy. A nie taki chciałam. Bo przede wszystkim jestem kobietą. I to nie byle jaką!
Wprawdzie nie zaglądają tu miliony... ale jest coś/ktoś co chcielibyście zobaczyć, albo coś/ktoś o czym/kim chcielibyście poczytać?
Czy intuicyjnie mam cisnąć?;)

Dzisiaj taką ucztę sobie zrobiłam. W dupe pójdzie? No i trudno. 
Tak poza tym, że faszeruje się kaloriami, dziś dostałam mocną dawkę energii i nadziei, że może całe to moje szycie jednak ma jakiś sens. I, że może jednak warto spróbować...bo choć internet zapchany handmad'owymi zabawkami/akcesoriami/ubraniami i w zasadzie wszystko już znaleźć można (ciekawi mnie kiedy np taka Reni Jusis zacznie produkować eko papier toaletowy wielokrotnego użytku)...to liczę, że te moje Krzywulce gdzieś tam się wybiją. A jedna taka co to dość mocno do mnie podobna (się okazało) napędziła jeszcze bardziej i jeszcze mocniej. Bo jak burza mózgów zapowiedziana to nie ma przebacz.



Zuch Dziewczyna

Okazało się, że dziecie Nasze jest całkiem słodką istotą. Na tyle słodką, by dostać w prezencie misia. Ale nie byle jakiego misia! Bo misie można kupić. I przecież jest ich całe mnóstwo. A ten miś to wyjątkowy miś. Szydełkowy miś. 
Prezent ten Kluska dostała od Zuch Dziewczyny. Trafiłam do niej na Instagramie. Zachwycona tym co tworzy, oglądałam, przeglądałam, wzdychałam i komentowałam. Ania okazała się bardzo sympatyczną istotą:) Od słowa do słowa- doszła do nas paczka. A w paczce...







Misia można prać, nie barwi, nie niszczeje. Można też nim rzucać, memłać, gryźć. W zasadzie miś jest niezniszczalny. Przynajmniej w rękach Mii.
Połączony z "kocykiem", który w naszym przypadku jest kolejną powierzchnią do memłania. 

A, że to opcja handmade to już w ogóle ochy, achy i pełne pokłony w stronę Ani.
I jeszcze raz- dziękujemy!

Jeśli ktoś ciekawy i chętny zapraszam Tu i na FB





czwartek, 16 stycznia 2014

Bazgroszyt

Miki należy do dzieciaków, które mają dziwne fazy. Przeważnie uderza w zabawy typowo chłopięce, w których zamienia się w Batmana, Lorda Vadera albo inne dziwne postacie. Najlepiej jak są czarne, bo dziecię me właśnie w tym kolorze głównie gustuje. Dopiero od jakiegoś czasu udaje się go zatrzymać w jednym miejscu. Do tej pory przodowały wygłupy, latanie, skakanie, fikołki (wszelakie) i inne fizyczności, na które mi sił zawsze brakowało, a jemu nigdy dość. Tak czy inaczej kredki, farbki i inne cuda w końcu też znalazły swoje miejsce w życiu tego jakże zajętego Czterolatka. 
Spory wpływ miało na to biurko zaprojektowane przez Tate/Wujka. I Matylda, która jako fanka plastycznych zabaw mimowolnie zapędziła Mikołaja do wspólnego rysowania i kolorowania. 
Urodzinowe prezenty tylko dopełniły fale szczęścia, głównie mojego. Zostaliśmy (yyy tzn Miki został) posiadaczami (ok ok. posiadaczem) Bazgroszytu. Cioci Darii składam pokłony bo zabawę mieliśmy przednią! Szlaczki, dinozaury, jaja, dinozaurowe jedzenie, kości, wykopaliska... dla każdego coś dobrego:)
To nasze pierwsze spotkanie z tymi ogromnymi kartami, ale zapewniam, że nie ostatnie. 
Nawet Matylda pomimo bardziej chłopięcego tematu kart, odnalazła się bardzo szybko, kolorując dinozaura na czerwono, bo po walce i we krwi (powinniśmy się martwić?;) ).




środa, 15 stycznia 2014

Jesień/Zima

Chorowania ciąg dalszy. Radzić sobie trzeba. Chwała za kawałek "ziemi" koło domu, można dziecko na dwór wypuścić:) Kluska w sen zapadła, a Mikiemu śniegu się zachciało. Gorączki nie ma, świeże powietrze dobrze mu zrobi. No to jazda- skarpety grube, podkoszulka, bluza, getry (których ściągnąć teraz nie chce twierdząc, że w nich super ciepło), spodnie na śnieg, śniegowce, golf na szyje, rękawice (śniegowe ofkors), kurtka, czapka. I sru. Z jednej strony AngelCare i nadzieja, że młodsze pośpi jeszcze trochę bo roboty mnóstwo*. Na wprost- Miki zafascynowany pogodą. Za szybą. A ja w ciepełku z herbatą (kawa się skończyła!), rozłożonymi przed sobą materiałami i planem w głowie. 

*Dwa misie, dwa króliki i świnka. (oby się zamówienia posypały jak już wsio ruszy..trzymać kciuki!)








Ach! Klucha wczoraj pierwszy raz kawałek chleba dostała. Najpierw samą skórkę. Później już było jej absolutnie obojętnie. Kupiłam tym spokój na 30minut...:)



poniedziałek, 13 stycznia 2014

Sztuk Jedna

Dzień po tym jak Klusce 7 miesięcy stuknęło, matka- czyli ja- zęba wypatrzyła. Tfu! Wyczuła. Bo Kluska od dawna już wszystko do paszczy ładuje. Szczególne zainteresowanie zawsze idzie w stronę paluchów, najlepiej cudzych. I takim oto sposobem, kiedy dziecko namiętnie wgryzało mi się w kość- JEST!
I niby już od jej trzeciego miesiąca wychodziły. Tak tak. Już ja znam te bajki. Fakt, że u Mikiego bajka szybko znalazła swoje miejsce w rzeczywistości, tak u Kluski trwało to trochę dłużej.
Córka Nasza jest średnio szczęśliwą posiadaczką lewej dolnej jedynki. Czemu średnio zapytacie. Już wyjaśniam- bo nie dość że jej coś tam w buzi przeszkadza (co często pokazuje wpychając język w dziąsło), to ślina za chwilę znajdzie swoje ujście zewsząd. No i swędzi. Dentinox i inne "cudowne" preparaty zdają się działać na dzieciory wszystkie inne, tylko nie moje.
Ale co za ubaw będzie jak już wyjdzie, a jaki śmiech jak wyjdzie ich więcej! No bo ja sobie dziecia mojego z tymi zębami wyobrazić nie potrafię...;))) 

A u Was co się sprawdzało na etapie ząbkowania?
Mamy Dentinox, Camilie i Vibucrol. 
Może domowe sposoby?


sobota, 11 stycznia 2014

Jesteśmy już no

Przerwa była. Bo chęci brak. Bo zapału brak. Bo zdrowia brak. Ogólnie BRAK. Ale muszę nastawić się na pozytywny tor i trzymać się go już do końca. Robić trzeba, a nie patrzeć z boku na to jak czas ucieka. 
Więc nadrabiam notkami. Na pierwszy rzut ( nie będzie po kolei), poprzedni weekend. Ten w którym dzieciory są wszystkie, a dom to istny małpi gaj.
Nadrobić muszę maszynę. Nadrobić muszę filmy. Książkę, którą do recenzji dostałam. Nadrobić muszę życie. I choć brzmi to wszystko...przygnębiająco? To tak nie jest. Uśmiecham się przed monitorem wierząc, że będzie dobrze. Bo coś się zmieniło. We mnie.









A co u Was w Nowym Roku?