środa, 26 lutego 2014

Taka promocja

Mia miała kaszel lekki. No w zasadzie nadal ma. Jakiś tam syrop ziołowy plus jeden na noc, żeby się spało lepiej. Miki też z kaszlem choć na tyle lajtowym, że w dwa dni przeszedł bez opcji dodatkowych. Jednak dwa te małe kaszle w zupełności wystarczyły, żeby mnie zarazić. Zarazić po całości bo zapalenie oskrzeli plus początek zapalenia krtani. Taka zabawa. Zdycham, a leżeć i odpoczywać jak Pani Doktor nakazała przecież nie ma jak. Do tego przepisany antybiotyk skręca mi żołądek i pozostawia gorzki posmak przy kaszleniu, które odbywa się średnio co minute. O. Tak sobie ponarzekać musiałam.

O. Taka Kluska.

piątek, 21 lutego 2014

Miejsce Pracy

Nie będę ściemniać, że w domu posiadam super wypasione pomieszczenie, w którym dzieje się magia;) Jest duży stół, a na nim...no właśnie. Na nim wszystko. GlossyBox'owe pudełka jako miejsce trzymania dodatków, nici, sprzętów mniejszych itp. Bo jako, że nie chcę szyć tylko dla znajomych, a polecieć na większą skalę to narobić się trzeba. Uszykować, zaplanować...a tutaj idzie mi różnie;) Nie jestem mistrzem planowania, a nawet te zaplanowane rzeczy jakoś średnio udaje mi się realizować. Dopiero od jakiegoś czasu wstaję w okolicach 6, ogarniam co trzeba i czym prędzej zasiadam do maszyny gdzie czekają na mnie uszykowane poprzedniego wieczoru materiały. Jak czas pozwala to jeszcze tu zaglądam. 
Dziś dodatkowo doszły zdjęcia, ale również na szybko. Bo pomysł do głowy wpadł, a póki Kluska odsypia poranną pobudkę (5:50 wtf?!)- ja działam. Działam również jak nie śpi, ale wtedy nagimnastykować się muszę bo odłożona nawet na chwilę wpada w krzyk, wrzask i płacz. Jakiś pomysł skąd to?
A teraz zapraszam Was do kawałka mojej codzienności. Tej całkiem sporej ostatnio;) Moje centrum dowodzenia.







czwartek, 20 lutego 2014

Wiosna w domu

Kwiaty dane tak bez okazji, "smakują" najlepiej. Tulipany stoją od soboty i nadal prezentują się idealnie. Szczerze dane;) 
Dziękuję.



środa, 19 lutego 2014

Poranna Kluska i wiosenny wtorek

Wczoraj pogoda trochę rozpieszczała co? Dziś już tak pięknie nie jest. Ale to norma, bo przecież w planach miałam dłuższy spacer i zakupy w sklepach bardziej od nas oddalonych. Pewniakiem w zasadzie było, że albo ulewa będzie albo tornado w Suchym Lesie zawita. Zero zaskoczenia, a nauczka- kolejna. Bo pieluch na styk więc iść i tak trzeba. A wczoraj mogłam, bo przecież wiosna była. A idźta w cholerę. 
Powoli standardem się staje, że jeden dzień w tygodniu spędzam u boku dziewczyn. Nasze zgrabne cztery litery w towarzystwie dwóch Hrabinek popędziły do miejscowości mało znanej i średnio zamieszkałej (bo jak o drogę zapytać to już nie było kogo...). Po jednej nawrotce i zaczepieniu mało ogarniętej Pani na miejsce trafiłyśmy. Dom duży, a tam tyyyyyle materiałów. Chwila moment i wszystko dobrane. Polar jest, bawełna jest..nic tylko szyć! No to szyję. Pies i kot już są. Dziś reszta. Jutro zdjęcia, fejsbukowy start i jadymy z koksem. Jak pluszaki ruszą to za chwilę karuzele do dzieciorowych łóżeczek dojdą. Ale o tym później.

Wczorajszy wieczór dał mocnego energetycznego kopa (Luby;*). Od rana wstawione pranie, zmywarka, ogarnięta kuchnia. Miki uszykowany do przedszkola (i przez Wujka tam dostarczony), Mia i ja na chodzie (ja z mejkapem, Mia z marudzeniem). Wszystko do szycia przygotowane, kawa wypita, maile wysłane, plan działania zrobiony. 9:03 jest. Dobry czas tak myślę.

Kluska nie dość, że gada jak najęta to powtarzać zaczęła. Ulubione to TAK. Powtarza TAK TAK TAK. I głową twierdząco kiwa;) Zaczyna być bardziej kumata, bardziej świadoma...fajne to. Bo wie jak rozśmieszyć, wie jak robić Akuku;) Zawstydzona przechyla głowę, albo ją chowa za czymś co ma pod ręką. I ją łapie:) Ubaw jest, nie ma co.





poniedziałek, 17 lutego 2014

7/52

Ja się tych dzieciorów nie wyprę. No nie ma szans.



Dodam na szybko, że Kluska tańczy. Zawsze i do wszystkiego. Mam nadzieję, że swój gust muzyczny ukierunkuje na coś dla ucha przyjemnego...Na tą chwilę wystarczy jakakolwiek piosenka, melodyjka grana w zabawkach, a nawet zwykłe nucenie. Jest wesoło:)

niedziela, 16 lutego 2014

Złota Kolacja

Ochota mnie na tartę naszła. A, żeby za długo w kuchni nie siedzieć wybór był prosty. Świeży szpinak, wędzony łosoś, ciasto francuskie plus coś do zalania. Tarty oczywiście. Chociaż siebie też- winem.
Kraj huczy i dudni od olimpijskich informacji i choć do fanów nie należę, a niektóre nazwiska poznałam dopiero w ostatnich dniach, ciarki przy złocie mnie przeszły i uśmiech na twarzy zawitał.
Więc kolacja była Złota. A co. Niech mają sportowcy, że to na ich cześć;)


A wino jakieś lewe, bo łeb od rana bolał a innych objawów kaca brak. Z reszta gdzie kac po połowie butelki. Nawet Lubego dopadło. Więc wina wina. O!

piątek, 14 lutego 2014

Wolność słowa, ale jednak spróbuj się odezwać...

W zakładce tej tam na górze ktoś (oczywiście) Anonimowy napisał komentarz. Że lubię krytykować inne blogi. O samym komentarzu dowiedziałam się znacznie później, bo stworzone przeze mnie zakładki po prostu z głowy mi wyleciały. Nie wpadłam na to, że przecież i tam swój komentarz pozostawić można. 
Zrobiłam szybką kalkulację, pamięcią sięgnęłam gdzie tylko się dało...i fakt. Był jeden blog, na którym nie słodziłam i nie dołączyłam do masowego wzdychania. Tyle tylko, że ja tam nikogo nie skrytykowałam. Napisałam jedynie, że na owego bloga dla zdjęć zaglądam, a nie tekstu który po prostu w mój gust nie trafia. Bo przecież ma prawo. Tak jak i mój podobać się wszystkim nie musi. Przecież nie piszę go tylko dla masówki. Piszę go też dla siebie. Więc robię to tak jak lubię. Tak samo jak ten blog, którego nie czytuje a oglądam. Rzecz miała miejsce już dawno temu kiedy ktoś skomentował również mało przychylnie. Jednak nie obraźliwie. Nie wytykająco. Po prostu swoje zdanie ta osoba wyraziła. Nie było gadania, że blog straszny, wstrętny, w ogóle totalna beznadzieja. Było, że nie trafia w gust. No i teraz pytanie... czy mamy prawo komentować TYLKO wtedy kiedy wszystko jest cudowne i wspaniałe? Czemu można pisać ochy, achy, wzdychać nad każdą literą, każdym zdjęciem, a nie można napisać, że się nie podoba? W komentarzach padło, że po co. Że jak się nie podoba to nie zaglądać. No tyle, że ja zaglądam bo zdjęcia lubię. Czy musi być tak, że żeby mieć prawo głosu, należy być członkiem klubu wzajemnej adoracji?
To ten element blogowego świata, którego trochę się obawiam. Bo zakrawa o ściemę. Jasne, że ciężko krytykę czytać. Sama jej nie lubię;) Jednak wystawiając zdjęcia publicznie, pisząc w miejscu ogólnodostępnym, muszę mieć na uwadze fakt, że w czyjeś gusta nie trafię. Co i tak przecież bloga nie zmieni. Mnie nie zmieni.
Pomijam już fakt, że owy Anonimowy użył liczby mnogiej co było sporym nadużyciem i daje raczej mylne światło. Ale możliwe, że chęć wzbudzenia większej dramaturgii wzięło górę.


Ot taka to myśl. Wiem wiem, że dziś Walentynki. My nie obchodzimy więc czerwieni u mnie brak.

A dla rozluźnienia, wstana dopiero co Kluska;)





W tygodniu kiedy Miki w przedszkolu, albo go nie ma, do kuchni zaglądam tylko dla Mii i później na kolację. Dzisiaj jednak mnie pokusiło...

środa, 12 lutego 2014

Atak na żarcie

Jak już gdzieś wcześniej wspominałam, Mia jest wszystkożerna. Słoikowa z niej baba* i cokolwiek z tego słoika w paszczy wyląduje-pożerane jest do końca. Na początku niechęć wzbudziły jedynie banany. Ale minęło jak tylko dostała normalnego, zwykłego banana. Nie papka, nie słoik, nie zmielone i podziabane widelcem. Po prostu bezczelnie podpieprzyła matce, która sama aktualnie owocem się raczyła. Pierwszy gryz wzbudził we mnie odrobinę paniki bo odgryzła całkiem spory kawałek...ale strach trwał chwilę. Bo muszę przyznać, że Kluska jeśli o umiejętność jedzenia chodzi jest niesamowita. Nie zapycha się, buźkę otwiera dopiero jak wszystko pogryzione, dokładnie przeżute i połknięte. Nie wypluwa, nie pluje, nie brudzi wszystkiego dookoła. Jedyna przeszkoda- chce sama. Wtedy jest walka która pierwsza. Czy mała zwinna i sprawna rączka, czy większa wprawiona już w boju ręka. Kluska jest absolutnie fenomenalna jeśli o to jedzenie chodzi. Więc i większe kawałki nie sprawiają jej nawet minimalnego problemu. Wymienione wyżej banany wcina jak stary. Znaczy jak ktoś starszy. No, jak stary też. Wie ile i jak może. A ja nie protestuje. 



Dziś dwie paczki z Krzywulcami poleciały w kraj. Na dniach uszyję kolejne wzory i ruszam z Fb, ruszam z promocją, ruszam z czym się da. Materiałów tylko trzeba, ale to już poczekam na Matke Wylansowaną i jej Hrabinę. A teraz czekając na mamę(moją)/babcię(Kluski), zasiadam z kubkiem owocowej herbaty i rozpoczynam walkę z misiem. Brązowym takim. W paski niebiesko-brązowe. Całkiem ładny. Dla Polsona.


*uprzedzając lincz. Wbrew wszystkiemu i wszystkim, nie widzę nic złego w słoiczkach:) Wolę ten czas poświęcić na zabawę z córką, albo na pracę która musi i wypełni mi teraz najbliższy czas maksymalnie. I nie, nie dociera do mnie tłumaczenie że świeże lepsze. A ja wiem co w tych warzywach ze sklepowych półek? Nikt nie wie;) Więc Reni Jusis i inne eko-mamy- powodzenia. Ja nie mam na to niestety czasu ale i funduszy bo super ekstra zdrowa marchewka kosztuje kilka razy tyle co ta zwykła z warzywniaka. A jak już mam taką zwykłą z warzywniaka- to ja jednak otwieram słoik i każdy zadowolony. Kluska szczególnie, bo sama chyba bym nie umiała tak urozmaicić jej jadłospisu:)


wtorek, 11 lutego 2014

Matczyny lans i dwie Hrabiny

 Jak człowiek spotka drugiego człowieka, takiego co to go lubi, docenia, podziwia to wciąż mu mało. Przede wszystkim mało spotkań. A cud nad Wisłą, jak ten drugi człowiek też jest dzieciaty i rodzinę posiada. Bo jak się okazało- to dużo znaczy i w zasadzie w całości pomaga. I zbliża. Już raz o Dziewczynach pisałam. Wspomnę kolejny, bo wczoraj do ponownego spotkania doszło. Nie, nie zamierzam po każdym uskuteczniać słodzącej w ich stronę notki;)  Ale teraz to zrobię. Następnym razem wrzucę fotkę i będę cicho? (ta...na bank).
Wywiało nas wczoraj do centrum miasta. Dwie córki, dwa wózki, dwa foteliki, dwie torby z akcesoriami, dwie matki. No to było coś. Bo nikt tak stylowo dzieci nie karmi na Placu Wolności. Nikt tak nie miota się wózkami próbując przejechać względnie normalnie i prosto. Ja tam dumna z nas jestem.
Fakt, że materiałów po które pojechałyśmy nie kupiłyśmy- bo nie było! Ale koronka na Krzywulcowe Króliki jest, dwa guziki na próbne oczy są...i wiemy gdzie polar, a to już COŚ! Poznałam Polsonowego tate, Kluskowy tata również poznany został. Dziewczyny nasze się kochają. A ja je. I my się. 

 Cel na te tygodnie- ruszyć z Krzywulcami pełną parą. Wszywki się robią, materiały są (wstępne), a ja napieprzam na maszynie z prędkością światła (takiego mojego światła...taką moją prędkością..).

 Tydzień z dzieckiem sztuk jedna jest troszkę łatwiejszy w obsłudze. Fakt, że Kluska średnio lubi bawić się sama i mało przyjemnie jej na glebie/w krzesełku/w bujaku...ale nauczyć się musi. Bo inaczej niestety się nie da. Matka pracować musi, więc i dziecko do sytuacji przywyknąć powinno prawda?;)

 A tak jeszcze przy okazji... ktoś z Was posiada kojec dla dziecka? Bo się rozglądam i totalnie nie wiem na co uwagę zwracać. Prócz tego, że na cenę bo z całym szacunkiem ale pentyliardów dolarów wydać nie zamierzam;) 






niedziela, 9 lutego 2014

6/52

Baaaardzo zależy mi, żeby fotki z cyklu Projekt52 były jak najbardziej naturalne. Żeby nie było ustawiania, pozowania. Tak było poprzednim razem i tak też było dziś. Tak też będzie dalej.
Dzisiejsze poranne wariactwa Lubego z Mikim i próbującą zakumać o co chodzi Kluską.
Bo bawić się z nimi nie mogła. Nie tak jak oni to robili. Więc się wgapiała. Obracała. Śmiała.
Lubię te chwile:)
Panowie się nie załapali...no cóż. Hrabina honorowe miejsce na fotce znalazła. 





niedziela, 2 lutego 2014

8 miesięcy i pierwsze imieniny

Jakimś cudem udało się znaleźć dzień, w którym Mia ma imieniny:)
Przy okazji dziecię nasze najmłodsze 8 miesięcy kończy.
Jest leniem choć bardzo żywiołowym. No cóż. Hrabina.

Najlepszego Maluchu!;*






Shit. Fryzjer mnie goni