Widzicie to małe tam niżej na zdjęciu? Niech Was nie zmylą te oczy...nie nie...to diabeł jest. Ogrom zła zamknięty w małym ciele. Czwórki idą. W zasadzie jedna to już cała wyszła...w połowie druga... te zęby to też jakiś wytwór Szatana. No nie, że tak konkretnie zęby ale cały proces twórczy. Ilość wydobywanej z niej śliny wydaje się być ogromna, aż tu nagle BANG! Kolejne hektolitry. I marudzenie przez które mam ochotę po prostu wyjść. Albo ją wystawić. Tak, dobrze czytacie. Czasami nie lubię swojego dziecka. Później znów ją lubię, bo że kocham to wiadomo- nieustannie. Teraz jednak mamy małe zgrzyty i średnio się dogadujemy. Ja jej zupki, obiadki, deserki, wytrę co trzeba, umyje gdzie muszę, przytulę, buzi dam (no..ona też)...a Mia jęczy. I jęczy. I marudzi. I jęczy. Aktualny stan paszczy (wliczając tego co właśnie nas torturuje)- sztuk 9.
I po co to? Za chwilę i tak wypadną...
Apdejt: dolne czwórki też się przebijają ...