W
zakładce tej tam na górze ktoś (oczywiście) Anonimowy napisał komentarz. Że lubię krytykować inne blogi. O samym komentarzu dowiedziałam się znacznie później, bo stworzone przeze mnie zakładki po prostu z głowy mi wyleciały. Nie wpadłam na to, że przecież i tam swój komentarz pozostawić można.
Zrobiłam szybką kalkulację, pamięcią sięgnęłam gdzie tylko się dało...i fakt. Był jeden blog, na którym nie słodziłam i nie dołączyłam do masowego wzdychania. Tyle tylko, że ja tam nikogo nie skrytykowałam. Napisałam jedynie, że na owego bloga dla zdjęć zaglądam, a nie tekstu który po prostu w mój gust nie trafia. Bo przecież ma prawo. Tak jak i mój podobać się wszystkim nie musi. Przecież nie piszę go tylko dla masówki. Piszę go też dla siebie. Więc robię to tak jak lubię. Tak samo jak ten blog, którego nie czytuje a oglądam. Rzecz miała miejsce już dawno temu kiedy ktoś skomentował również mało przychylnie. Jednak nie obraźliwie. Nie wytykająco. Po prostu swoje zdanie ta osoba wyraziła. Nie było gadania, że blog straszny, wstrętny, w ogóle totalna beznadzieja. Było, że nie trafia w gust. No i teraz pytanie... czy mamy prawo komentować TYLKO wtedy kiedy wszystko jest cudowne i wspaniałe? Czemu można pisać ochy, achy, wzdychać nad każdą literą, każdym zdjęciem, a nie można napisać, że się nie podoba? W komentarzach padło, że po co. Że jak się nie podoba to nie zaglądać. No tyle, że ja zaglądam bo zdjęcia lubię. Czy musi być tak, że żeby mieć prawo głosu, należy być członkiem klubu wzajemnej adoracji?
To ten element blogowego świata, którego trochę się obawiam. Bo zakrawa o ściemę. Jasne, że ciężko krytykę czytać. Sama jej nie lubię;) Jednak wystawiając zdjęcia publicznie, pisząc w miejscu ogólnodostępnym, muszę mieć na uwadze fakt, że w czyjeś gusta nie trafię. Co i tak przecież bloga nie zmieni. Mnie nie zmieni.
Pomijam już fakt, że owy Anonimowy użył liczby mnogiej co było sporym nadużyciem i daje raczej mylne światło. Ale możliwe, że chęć wzbudzenia większej dramaturgii wzięło górę.
Ot taka to myśl. Wiem wiem, że dziś Walentynki. My nie obchodzimy więc czerwieni u mnie brak.
A dla rozluźnienia, wstana dopiero co Kluska;)
W tygodniu kiedy Miki w przedszkolu, albo go nie ma, do kuchni zaglądam tylko dla Mii i później na kolację. Dzisiaj jednak mnie pokusiło...